2020r.

2020. To był dziwny i trudny rok. Zapewne dla całej ludzkości.

Dla mnie podwójnie trudny, ponieważ moja córka na początku roku miała skończone trzy miesiące, więc pojawiły się nowe wyzwania. Szczególnie w kwestii podróżowania, choć planów było bardzo dużo.

Plan rodzinny zakładał pewnego rodzaju wyprowadzkę na dwa - trzy miesiące do Chorwacji i spędzenie urlopu macierzyńskiego w przyjemniejszych okolicznościach. Ja miałem tydzień pracować a tydzień spędzać z dziewczynami. Pojeździłbym sobie trochę motocyklem po autostradach :)

Z kolei plan samotny zakładał grubsze zwiedzanie Turcji motocyklem i ewentualnie obiad w Gruzji. To było coś czym żyłem najbardziej i co mnie nakręcało.

Co się wydarzyło na przełomie marca i kwietnia, każdy wie. Wszystkie plany w zasadzie legły w gruzach.
Potem były zakazy wchodzenia do lasu, coraz to nowe zasady kwarantanny po powrocie z zagranicy i inne "atrakcje". Po izolacji i przerwie od wszelkich wyjazdów najszczęśliwszymi momentami były wycieczki firmowe z towarem na Słowację, ponieważ z dostawą można było bez kwarantanny. Taki zagraniczny hardcore na miarę tamtych dni. Powróciły nerwy i emocje podczas kontroli granicznych jak naście lat temu.
Później trochę się pewne kwestie wyjaśniły, coś już można było robić, ale zasady kwarantanny po powrocie do Polski zmieniały się nawet raz na dwa tygodnie. Dla mnie to było za duże ryzyko, ponieważ czas wyjazdu to już wszystko na co mogłem sobie pozwolić. Kolejne dwa tygodnie w domu nie wchodziły w grę. Ponadto historie znajomych którym dwa - trzy razy z rzędu wychodziły fałszywie dodatnie wyniki i dwa miesiące spędzili w 38 metrowym mieszkaniu - to nie pozwalało na luźny psychicznie wyjazd.

Próbowaliśmy się zatem jakoś odnaleźć w możliwościach "lokalnych".
W kwietniu zarezerwowaliśmy sporo domków i to był strzał w dziesiątkę, ponieważ później nie było już żadnych wolnych - dużo ludzi zostało w kraju. 
Zaczęliśmy poznawać jeszcze bardziej i dokładniej nasze okolice.
Pobudziło to niejako kreatywność :)
Trzeba było wymyśleć co robić na miejscu kiedy nie można nigdzie dalej.
No i zaczęły się prozaiczne wyjścia/ wyjazdy w góry na wschody słońca, poznawanie nowych szutrów i zakamarków, podziwianie tego co umykało wcześniej.
Udało mi się przejechać część południowej nitki TET, co bardzo miło wspominam, napić się piwka nad polskim morzem i zjeść niezliczoną ilość pizzy nad Liptovską Marą na Słowacji - jeździłem tam co środę pod namiot. Tak sobie wymyśliłem :)
Choć tak na prawdę rok 2020 miał smak fasolki po bretońsku ze słoika. Jak zamykali świat i wszyscy wykupowali całe jedzenie ze sklepów (że o papierze toaletowym nie wspomnę) ja również kupiłem trochę jedzenia na zapas, w tym jakieś 60 słoików fasolki na promocji w LIDLu za 3,29 zł.
Jak już nas wypuścili, to fasolka została, więc jadłem na każdym wyjeździe. Ale smaczna była...

We wrześniu wszystko postawiliśmy na jedną kartę i pojechaliśmy na dwa tygodnie na Chorwację.
No znów... Ale to dobra opcja na wyjazd z małym dzieckiem i przejażdżki motocyklowe na miejscu.
Słowacja i Węgry były przejezdne tylko tranzytowo i wyznaczonymi trasami. 
Na miejscu pusto jak w listopadzie... I cudownie jak zawsze.

Na jesień po powrocie zostały lokalne góry i szutry. Trafiła się także wieczorna wycieczka do Krakowa celem obejrzenia pandemicznego miasta, które zwykle kipi od turystów a wtedy ktoś od czasu do czasu przeszedł obok. Częściej niż zwykle kursujące radiowozy dopełniały apokaliptycznego klimatu.  Przerażający i łapiący za serce widok. 

Dziwny to rok, choć suma summarum uważam za udany. 
Pisząc to na początku 2021 mam tylko nadzieję, że z tego roku nie będę musiał pisać jednej, zbiorczej relacji, tylko uda się coś więcej. Czas pokaże.

Poniżej trochę zdjęć, które będą może źródłem inspiracji i nadzieją na lepsze jutro. A może i bardziej przyziemnie - docenienia tego co mamy wokół...?










































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz