Rumunia 2017



 

Jest takie miejsce w Rumunii do którego na pewno wrócimy jeszcze nie raz, ponieważ jest dla nas niezwykłe i magiczne. To miejsce to Babou w regionie Maramures: www.baboumaramures.com
Trafiliśmy tam zupełnym przypadkiem podczas kolejnej świątecznej objazdówki samochodem.
Nie mieliśmy wówczas namiotu, liczyliśmy na wolne miejsca w hostelu. Niestety w tym roku nasze święta pokryły się z prawosławnymi i wszystkie możliwe hotele i zajazdy były pełne. Babou również.
Tak nam się tam spodobało, że obiecaliśmy sobie, że jeszcze tutaj wrócimy.
Udało się to zrealizować w weekend sierpniowy, ponieważ wiadomo, że mając cztery dni wolnego na pewno nie usiedzimy na tyłkach :)
Spod domu na miejsce mamy 430 km, więc rzut beretem. Postanowiliśmy wziąć motocykle na busa, żeby nie ścierać opon terenowych. Na miejsce docieramy w nieco ponad sześć godzin.
Kemping i hostel prowadzone są przez parę sympatycznych Duńczyków, którzy sześć lat temu wyremontowali całe gospodarstwo nadając mu dosłownie magicznej siły. Ktoś kto nie lubi takich klimatów, czytając niniejszy tekst, stwierdzi pewnie, że tak to on miał u babci na wsi i że nic tam nie ma i w ogóle to tam na pewno śmierdzi kupą. 
No śmierdzi. I w dodatku nic tam nie ma. Jest klimat, cisza, śpiew ptaków, kopki siana i dojazd kilometr bez asfaltu. A do normalnego sklepu jest 8 km. Za to jest jeden bar.
Cała wioska Breb to żywy skansen. Bardzo dużo domów zostało w oryginalnej, drewnianej formie, królują typowe dla Maramuresu wielkie drewniane bramy. Ludzie są niezwykle przyjaźni i towarzyscy. Idąc przez wieś każdy się wita i cieszy na widok gościa. Jednego dnia dziadek wyskoczył do nas z bramy i dał nam świeżo zebrane gruszki. Chciał żebyśmy przyszli kiedy chcemy i zebrali sobie więcej.
Nie jest to wszystko jakieś egzotyczne, bo u nas było podobnie. Spoglądając ze 20 lat wstecz mam podobny obraz polskiej wsi. Ale tego już nie ma i nigdy nie wróci. Tam zostało i się to pielęgnuje. Poza tym nie ma szaleństwa i pogoni za bogactwem, pieniądzem - zachowań typowych już dla zachodniej Europy. Tam czas płynie wolniej. Albo się zatrzymał. Ja za takim spokojem tęsknię a tam właśnie go znajduję.
Kemping swoim otoczeniem i charakterem zdaje się przyciągać raczej ułożonych i spokojnych ludzi. Toteż po 22-giej słychać tylko świerszcze. Nikt nie puszcza muzyki, nie krzyczy, nie uprawia pijackich śpiewów. Budząc się nad ranem, cisza jest tak absolutna, że strach obrócić się na bok, żeby nie obudzić innych. Bo już nawet świerszcze poszły spać.
Wszystko na kempingu jest zbudowane ręcznie, naturalnymi metodami, w większości z drewna. Smaczku dodają proste pomysły jak na przykład porozkładane w różnych miejscach słoiki ze świeczką w środku.
 







Podczas tego wyjazdu planowaliśmy skorzystać z dobrodziejstw Rumunii, która nie bez powodu nazywana jest mekką offroadowców. Jeździć można wszędzie gdzie się chce. W parkach czasem znajdzie się jakiś szlaban, ale raczej sporadycznie. Dróg szutrowych są setki a jak ktoś jest bardziej zapalonym i ma do tego sprzęt, może drzeć na azymut przez las. Tam po prostu jest to legalne. W Polsce wjazd do jakiegokolwiek lasu, nawet drogą bez znaku zakazu jest nielegalny. Teren leśny i do widzenia. Poza tym na samą myśl o linkach porozwieszanych przez mądrych ludzi między drzewami włos jeży się na głowie. A głowę właśnie na czymś takim można stracić...
W Rumuni można jeździć wszędzie bez obaw.
Obserwujemy tam również przy okazji każdego pobytu, że ludzie jeżdżą na pikniki. W porze obiadowej większość przydrożnych stoliczków jest zajęta. Rodziny wyciągają z bagażników cały ekwipunek i robią sobie obiadek. W weekendy wjeżdżając w las w różnych miejscach widać całe ekipy, które na łonie natury spędzają cały dzień. Wjeżdżają samochodami osobowymi po 20 km trudną, kamienistą drogą, żeby w ładnych okolicznościach przyrody zrobić sobie biwak. Podobne zjawisko obserwowaliśmy w Gruzji. Więc jak tym ludziom można by zakazać wstępu do lasów?
U nas takie "zjawisko" też istniało, ale już chyba tylko niedobitki tak robią. Reszcie się nie chce albo nie ma czasu. Zawsze lepiej spędzić ten czas przed komputerem albo telewizorem i zjeść z talerza położonego na brzuchu...
W relacji z Albanii napisałem, że spotkaliśmy gościa, który stworzył portal z trasami offroadowymi przez całą Europę: www.transeurotrail.org 
Trasy z założenia w możliwie największym stopniu omijają drogi asfaltowe i prowadzą legalnymi ścieżkami.
Postanowiliśmy sprawdzić choć część trasy Rumuńskiej. Całość ma ponad 2000 km!
Zgodnie z założeniem, że odpoczywamy, relaksujemy się i nigdzie nie spieszymy, udało nam się zrobić odcinek od Sapanty do Poienile Izei. Sporo było łatwych i przyjemnych szutrów, ale kilka odcinków dało nam nieźle w kość! Kilka razy odbijaliśmy też w bok na zasadzie: gdzie oczy poniosą. Bo w Rumuni kiedy jedzie się i  widzi gdzieś w oddali na przykład połoniny, to można mieć pewność, że na szczyt można wjechać, bo z reguły wiedzie tam jakaś droga lub ścieżka. Mieliśmy szczęście, że od dłuższego czasu nie padało, więc atrakcje błotne raczej nas omijały.
Były szybkie przeloty na równych drogach na których na pełnym gazie można było zamiatać tylnym kołem przy wyjściu z zakrętu, ale nie brakło też pionowych podjazdów z luźnymi kamieniami na których traciliśmy resztki sił i wylewaliśmy litry potu.
Jednak na szczycie zawsze staliśmy z uśmiechem na twarzy.
Poniższe zdjęcia oddadzą może choć namiastkę tamtejszego klimatu.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz