Słowenia 2015

Słowenia...

Taki tam kraj, gdzieś na południu, albo na zachód, albo gdzieś tam jak się na Włochy jedzie, do byłej Jugosławi zdaje się, że należał...
Z taką wiedzą kilka razy spotkałem się wśród znajomych czy przypadkowych rozmówców.
Każdy jadąc na wakacje wybiera Chorwację, Włochy, Węgry, Alpy Austriackie a Słowenia zawsze jest gdzieś z boku zainteresowania.
Błąd! Nawet nie wiecie jak wielki. To kraj który ma wszystko- wysokie, surowe góry, pagórki, zielone łąki, morze, stare miasteczka z wąskimi uliczkami i chyba przede wszystkim, co ważne dla motocyklistów, cudowne drogi!
Ja też przyznam się niechlubnie, że już kilka razy tą Słowenię spychałem na drugi tor, bo ciekawsza wydawała mi się wyprawa w Alpy albo nad morze, czy do Skandynawii. Wreszcie nakręciliśmy się na nią tak mocno, że nic nie było w stanie jej zepchnąć na potem.

Wyruszyliśmy w sierpniową sobotę po mojej pracy, czyli o 13.00
Bardzo chcieliśmy tego dnia dojechać nad Balaton, ale kawałek drogi jest, dodatkowo zapowiadali opady, więc stwierdziliśmy, że zajedziemy dokąd damy radę i coś wymyślimy.
Jednak już po sześciu godzinach udało nam się dojechać do Siófoka.
Już po ciemku znaleźliśmy kemping, rozbiliśmy namiot i poszliśmy szukać tego nie małego jeziora, bo nasz nocleg znajdował się kawałek od brzegu, nie wiedząc przy okazji, gdzie owego bregu szukać. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że trafiliśmy na zlot Trabanta odbywający się na naszym kempingu. Nawet nie sądziliśmy jakie cuda można stworzyć z Trabiego :)
Po chwili przez wąski przesmyk udaje nam się podejść do samej wody. W miejscu w którym się znajdowaliśmy nie było to łatwe, ponieważ na prawdę cała linia brzegowa była ogrodzona i podzielona na prywatne działki. Sam Balaton zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie. Czysta, przejrzysta woda, łagodne plaże, ciekawe widoki i klimat. Do tej pory oglądaliśmy go z autostrady wracając gdzieś z południa. Kiedyś wrócimy tu na dłużej.



Rano znaleźliśmy w mieście piekarnię coś na styl tych Rumuńskich z niezliczoną ilością świeżych, pysznych drożdżówek. Do tego kawa z dużego ekspresu ciśnieniowego... Co więcej trzeba?
W końcu najedzeni ruszamy autostradą w kierunku Słowenii.
Po paru godzinach jesteśmy już w centralnej części kraju. To jest jego plus, że jest mały i wszystko jest w zasięgu ręki.
Plan mieliśmy taki, żeby dojechać na południe nad morze i przeczekać tam dwa bardzo deszczowe dni które miały nadejść nazajutrz i wydawały się być nieuniknione.
Już widoki z autostrady były cudowne, zatem zaraz za Ljubljaną zjechaliśmy na boczne, krajowe drogi, ponieważ szkoda było tracić to wszystko na autostradach.
Okazało się, że była to słuszna decyzja. Zaczęliśmy wybierać coraz węższe, mniejsze dróżki, które przecinają góry. Naszym oczom ukazały się widoki z którymi ja kojarzyłem Słowenię- soczysto zielone, liczne pagórki na szczytach których stoi wysoki kościółek. Uczta dla oczu.
Wybór wąskich dróżek szybko został zweryfikowany przez coraz częściej pojawiające się drogi szutrowe. Jednak tamte szutry były tak równe, że mój zapakowany FZ6 nie miał żadnego problemu, żeby trzymać po nich 50-60 km/h. Dla GS-a to było środowisko naturalne.
Później trafiliśmy na odcinek górski na dystansie około 50 km na którym jeździły dosłownie setki motocykli. Droga przypominała odcinek rajdowy z idealnie wyprofilowanymi zakrętami i wspaniałym asfaltem. Były odcinki na których duże grupy motocyklistów jeździły tam i z powrotem a kolejnych trzydziestu stało na parkingu i oglądało tych którzy składali się w zakręty. Ciekawe miejsce.





W takich ciekawych okolicznościach docieramy do nadmorskiej miejscowości Piran.
To miasteczko miało być naszym punktem docelowym na dziś.
Noclegu szukaliśmy dość długo i dosłownie rzutem na taśmę, już z utraconymi nadziejami na znalezienie czegokolwiek wolnego, trafiliśmy do hotelu na styl akademika czy internatu.
Pani zaoferowała nam nocleg ze śniadaniem za 15 euro od osoby. Rewelacja!
Rozłożyliśmy się z bagażami i poszliśmy zwiedzać miasteczko.
Czytałem w wielu przewodnikach, że jest to punkt który koniecznie trzeba zaliczyć będąc na Słowenii. Potwierdzam!
Cudowne, małe, zabytkowe miasteczko, które tworzą wąskie uliczki posiane pośród zabytkowych kamienic na styl starej Chorwacji. Całość zamknięta dla ruchu samochodowego.
To miejsce nas na prawdę oczarowało. Fakt, że takie miasta robią szczególne wrażenie nocą, ale trzeba przyznać, że to było wyjątkowe!









Radzimy jednak zaopatrzyć się wcześniej w artykuły pierwszej potrzeby, jak na przykład woda mineralna, przed przyjazdem do miasta, ponieważ nie mogliśmy trafić na żaden sklep spożywczy na starym mieście a jedyna woda jaką można było kupić, to w butelkach 0,5 litra, która kosztowała 3 euro. Jedzenie i piwo w restauracjach nie było już takie drogie.


Kolejnego dnia dopadł nas zapowiadany front i już rano wyjeżdżamy w przeciwdeszczówkach.
Postanowiliśmy schronić się przez te dwa dni na Chorwacji, ponieważ chcieliśmy się też trochę zrelaksować nad morzem, a na Słowenii pod tym względem jest po prostu ciasno z racji krótkiej linii brzegowej.
Na Chorwacji już w bardzo mocnym deszczu trafiamy do wioski dosłownie zapomnianej przez życie i turystów. Cisza i spokój, jak nie w Chorwacji. Tutaj spędziliśmy kolejne dwa dni.
Znaleźliśmy bardzo fajny apartament u przemiłych ludzi, którzy dostarczali nam takich przysmaków jak świeże figi.
Nie zdradzę nazwy tej wioski, żeby nie zjechało się tam za dużo turystów i żeby nie straciła tego uroku i spokoju który nas urzekł ;)
Jak się również okazało, prognozy sprawdziły się i nad Słowenią przeszły potężne nawałnice i burze. Nas ominęło, choć raz już byliśmy na granicy takiej burzy, ale w ostatniej chwili gdzieś ją przewiało.










Po dwóch dniach leniuchowania, o 6 rano ruszamy w kierunku Alp Julijskich na Słowenii.
Wybraliśmy również boczne, wąskie dróżki, które znowu przechodziły w szuter.
I tak oto moja terenowa Yamaha dzielnie pokonywała odcinki rzędu 40-50 km szutrem.






Naszym celem była droga 203 wiodąca pod najwyższy szczyt Słowenii - Triglav.
Droga na prawdę niesamowita. Według mnie wąska i niebezpieczna. Przejechałem już sporo alpejskich przełęczy, ale na każdej z nich była jakaś granica bezpieczeństwa. Tutaj kilkuset metrowe przepaście nie były nawet oddzielone 30 centymetrowym murkiem. Do tego jej szerokość to max półtora samochodu i ruch w obu kierunkach. Bezkompromisowa trasa. Ale jaka piękna!




U góry widoki również niesamowite! Wszystko na dole zostało pod chmurami.








Zjeżdżamy na dół w kierunku miejscowości Bled, drogą 206, pokonując przy okazji przełęcz Passo Virsic.
Przejeżdżamy Bled oglądając z daleka jego słynny kościół znajdujący się na wyspie pośrodku jeziora.




Nocleg znajdujemy nad krystalicznie czystym, górskim jeziorem Bohinjsko. Jest tam jeden kemping, mieszczący się nad samym brzegiem. Kemping swoją drogą na prawdę rewelacyjny. Nie jest to następny, elegancki, europejski parking dla ekskluzywnych kamperów, tylko miejsce wyznaczone dosłownie po środku lasu, z sanitariatami w tylko jednym punkcie, cały teren bez prądu. Przyciąga takich trochę wariatów w kamperach własnej produkcji, albo starych Volkswagenach T2, T3 i samych klimatycznych autach. Do tego gdzieś tam poupychane pomiędzy drzewami namioty i sami pozytywni ludzie. Oczywiście nie oszczędziliśmy sobie kąpieli w tej zimnej, ale wyjątkowej wodzie, w której widoczność dna była chyba do 10 metrów głębokości.




Rano o 6 ruszamy we mgle na północ w kierunku Austrii.
Oczywiście skrótami i oczywiście 40 km szutrem :)



Po drodze jemy jeszcze specjalność Słowenii - Burka, czyli drożdżówka z półfrancuskiego ciasta z mięsem lub serem. Jako fanatyk drożdżówek, akceptuję!
Przez mały austriacki odcinek przejechaliśmy do Logarskiej Doliny. Miejsce bardzo urokliwe i piękne, ale polecane raczej osobom uprawiającym trekking. My, będąc na motocyklach pokusiliśmy się o 15 minutowy spacer nad wodospad, co w pełnej zbroi nie było łatwym zadaniem. Tras pieszych było bardzo dużo i chcielibyśmy tam kiedyś wrócić, żeby je zobaczyć z pozycji piechura.





Następnie jedziemy do miasta Ptuj. To ostatni nocleg w Słowenii podczas naszej wyprawy.
W mieście znajduje się nie mały Aquapark, z wielkimi, emocjonującymi zjeżdżalniami, nawet dla takich starych wariatów jak my ;)



Główną atrakcją miał być nocleg na kempingu należącym do właściciela basenów, w autentycznych beczkach służących niegdyś do produkcji wina. Beczki zostały wyposażone w duże, małżeńskie łoże, pod którym znajduje się schowek na bagaże. Same drzwi ważą dobre 200 kg, ponieważ ciężko było je otworzyć. Po wejściu do środka wyraźnie czuć jeszcze zapach wina. Cudowne miejsce!
Największym szokiem dla nas była niska cena- 50 euro za nocleg w beczce, wstęp na baseny i śniadanie w formie szwedzkiego stołu z bardzo dobrym jedzeniem.
Na prawdę polecamy to miejsce!
Wieczorem zaglądnęliśmy jeszcze do miasta, które również okazał się ładne i ciekawe.








Kolejnego dnia już tylko powrót...
Wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć.
Wracamy do Polski, przez Węgry z ominięciem autostrad i na Czechy. Granicę przekraczamy w Cieszynie. To już koniec...

Wycieczkę zapamiętaliśmy niesamowicie pozytywnie. Zaskakujące jest jak blisko mamy na Słowenię, a jak mało do tej pory o niej wiedzieliśmy. Do granicy spod domu mamy nie całe 700 km. Blisko, a tak wiele można tam zobaczyć. Dla każdego znajdzie się tam coś dobrego.
Jest miejsce dla leniuchów do poleżenia na plaży, jest miejsce dla aktywnych, chodzących po górach, dla motocyklistów szukających wrażeń a także dla tych lubiących miasta i zabytki.
Straszyli nas, że Słowenia jest bardzo droga. Oprócz wody mineralnej w Piranie nie trafiliśmy na jakieś drastyczne ceny. Powiedziałbym nawet, że jest taniej, dużo taniej niż u naszych zachodnich sąsiadów.
Co widać zwiedzając Słowenię i poznając jej mieszkańców, to niesamowity rozwój kraju. Bez wątpienia z państw byłej Jugosławii jest to kraj który wybił się najbardziej. Widać bogactwo, dbałość o szczegóły, o porządek, zabytki, rozwój dróg a także wykształcenie ludzi. Praktycznie w żadnym zakątku kraju nie mieliśmy problemów z dogadaniem się po Angielsku. Każdy znał chociaż podstawowy zakres słów.
Miejsca które najbardziej utkwiły nam w pamięci to Piran, droga 203 pod Triglav i Bohinjske jezero. To są nasze punkty must see na mapie Słowenii.
Choć tak na prawdę cała Słowenia jest takim punktem must see na mapie Europy i gorąco do tego zachęcamy!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz