Chorwacja listopad



Chorwacja i listopad? Jaki to w ogóle ma sens? Dla większości nie ma wcale...
Tymczasem był długi weekend listopadowy, który jakoś trzeba było zaplanować i wykorzystać.
Mieliśmy do dyspozycji w sumie pięć dni wolnego.
Wstępny plan zakładał zabranie rowerów do auta, dojazd do Świnoujścia i następnie wzdłuż wybrzeża podróż szlakiem latarni morskich z elementami wycieczek rowerowych. Później powrót od Gdańska na południe. Zrobiło się z tego 2200 km. Ceny noclegów za dwie osoby oscylują w granicy od 100 zł, może minimalnie mniej za najtańsze kwatery. Pogoda na cały weekend nie zapowiadała się zbyt dobrze, temperatury na minusie i przelotne opady.
Siedząc nad mapą wymyśliłem, że może lepiej pojechać na południe. Kiedy już zacząłem zagłębiać się w temat, okazało się, że na Chorwację do miejscowości Senj (dobry i szybki dojazd od autostrady) mamy 920 km w jedną stronę. Bogata oferta noclegów na jednym ze znanych portali pozwalała na wybranie czego by się nie chciało w cenie 20 euro za noc dla dwóch osób w dobrze wyposażonym apartamencie.
Klamka zapadła. Jedziemy na Chorwację! Z tą poprawką, że zamiast rowerów na samochód bierzemy motocykle. Jako, że zmieniliśmy nasz camper-car na Forda Transita (właśnie pod kątem takich pomysłów), nie trzeba było wiele myśleć i kombinować.
Ruszamy w czwartek po pracy. Przed nami cała noc spokojnej, autostradowej jazdy. Tutaj nie ma o czym pisać. Może o kosztach - pokonanie autostrad w dwie strony samochodem dostawczym zamyka się w cenie 280 zł. Osobówką o połowę taniej, gdyby ktoś się wybierał.
Na miejsce docieramy około 8 rano.
W górach w okolicy Zagrzebia temperatura wahała się w okolicy -2 stopnie. Po zjechaniu z gór na wybrzeże, słupek rtęci od razu powędrował do wartości +15 stopni.
Trochę padało, ale wiedzieliśmy, że w kolejne dni ma być już dobrze.
Szybko zrzuciliśmy bagaże do pokoju i ruszyliśmy na rekonesans.






Charakterystycznym punktem Senj jest twierdza wznosząca się ponad miastem.



Samo miasteczko przyjemne, dominuje stara zabudowa, pomiędzy którą wciśnięty jest czasem jakiś nowy market. Od razu można odczuć, że miasto nie jest tak wygłaskane pod turystów jak wiele innych adriatyckich kurortów. Dużo budynków jest w kiepskim stanie, pomiędzy dobrze utrzymanymi kamienicami nie brakuje ruin i rozpadających się ścian. Być może to jeszcze ślady nie odległej w czasie wojny?
Przed wyjazdem wpadłem na mocno krytyczną opinie o Senj, że to brzydka dziura, która marnuje pieniądze z turystyki i nie odświeża wszystkiego wokół. Tym samym dużo brakuje mu to tych chorwackich perełek.
Moje zdanie jest takie, że chwała im za to! Spacerując na przykład po Poreć'u ma się wrażenie, że te kosteczki na chodniku ktoś w nocy poleruje. Jedną po drugiej. Nie powiem, pięknie to wygląda, ale to nie jest naturalne. Senj żyje swoim życiem i jakby nie podąża za tym szaleństwem aż tak drastycznie. Nie można również zarzucić im marnowania pieniędzy. Zbudowali bardzo ładny park miejski, dużo alejek, amfiteatr, boiska i korty. Fakt faktem, że my patrzyliśmy na to wszystko w listopadzie, czyli okresie absolutnie nie turystycznym. Wtedy przyjezdnych można było policzyć na palcach jednej, no może obu rąk.
Centrum świeciło pustkami, liczne piekarnie tylko raz na jakiś czas odwiedzali ludzie a w knajpkach siedzieli tylko miejscowi i palili wewnątrz tyle papierosów, że po godzinie przy piwku kręciło się w głowie.
Swojsko :)








Kolejnego dnia przekonaliśmy się jak mało jeszcze wiemy o świecie...
Ciekaw jestem szanowny czytelniku, czy wiesz co to jest Bora/ Bura?
No my nie wiedzieliśmy...
Bura to wiatr typowy dla wybrzeża chorwackiego, którego rekordowe podmuchy przekroczyły
300 km/h.
Powstaje na skutek różnic temperatur między środkową częścią kraju a wybrzeżem (tak jak pisałem powyżej, w naszym przypadku różnica około 15 stopni).
Wiatr jest na tyle silny, że ciężko iść pieszo, nie mówiąc już o jeździe motocyklem.
W sobotę rano zaczęło wiać. Mocno wiać.
Na szczytach pasma górskiego, które znajdowało się za naszymi plecami widać było sporą ilość śniegu. Należy tutaj zaznaczyć, że jest to kilka kilometrów w linii prostej. U nas było około 10 stopni a tam zima na całego.
Ten dzień poświęciliśmy na spacery po okolicy. W trudnych warunkach. Za to ze świeżym powietrzem a nie naszym małopolskim smogiem.




Na szczęście niedziela odmieniła nasze losy. Zaświeciło słońce i wiatr ustał.
Po śniadaniu zrzuciliśmy motocykle z samochodu i ruszyliśmy dziarsko w kierunku wyspy Krk.
Baliśmy się wiatrów które towarzyszą często przejazdom przez most na wyspę, ale dzisiaj było spokojnie.
Po kolei zwiedzaliśmy miasta rozsiane po wyspie: Krk, Punat, Stara Baśka, Baśka, Vrbnik.
Jakież to wszystko piękne kiedy nie ma turystów :) Zobaczcie sami.














Powrót przez most przebiegł bez żadnych problemów, jednak ostatnie 15 km dojechaliśmy w wielce ekscytujących warunkach - Bora się obudziła.
Kręta nadbrzeżna droga z boku której z reguły była spora przepaść okazała się bardzo wąska biorąc pod uwagę mocne i niespodziewane podmuchy. Jechaliśmy często albo lewym pasem, albo środkiem drogi. Czasem zza skał zawiało tak, że przesunęło motocykle o dobre dwa metry w bok.
Udało się na szczęście dojechać w całości do naszego lokum.
Schowaliśmy motocykle na busa i zamknęliśmy się w pokoju wygrzewając się przy ciepłej herbacie.
W domu podmuchy wiatru były cały czas mocno słyszalne. Szarpało dachem i oknami aż miło.
Ja jestem przyzwyczajony do takich atrakcji za sprawą naszego Halnego, ale Kasia w centralnej Polsce takich sytuacji nie miała, więc była wystraszona. Dobrze, że mieliśmy korki do uszu, bo inaczej ciężko by było spać.

Poranek przywitał nas słońcem ale i wiatrem.
Wiedzieliśmy już, że nie uda się dzisiaj pojeździć na motocyklach. Ruszyliśmy zatem na eksplorację naszym samochodem. Dobrze, że na pace były dwa motocykle, bo inaczej takim lekkim autem z dużą powierzchnią boczną też mogłoby być ciekawie.
No i tak jechaliśmy tą magistralą adriatycką i serce się krajało, że jedziemy z motocyklami zamiast na nich.
Jechałem tą drogą w 2008 roku i do dziś twierdzę, że to jeden z cudowniejszych odcinków jakie miałem okazję spotkać. Piękny, gładki asfalt, same zakręty i cudowne widoki.










Wjeżdżaliśmy do każdej przydrożnej miejscowości. Oglądaliśmy spokojnie życie miejscowej ludności.
Większość wiosek opustoszała, ludzie wyjechali, pozabijali drzwi wejściowe deskami. Wrócą tutaj na kolejny sezon turystyczny.

Wieczorem w knajpce wdaliśmy się w rozmowę z barmanem, który w końcu zapytał nas, czy to my przyjechaliśmy na tych motocyklach :)
W ośmio tysięcznym mieście jakiś chłopek wie, że to akurat my! Poczta pantoflowa działa znakomicie. Jak widać mało jest ludzi z takimi pomysłami, żeby w listopadzie jeździć na Chorwacji motocyklem. Chociaż widzieliśmy jeszcze dwóch takich podróżującymi z kuframi na południe.

We wtorek do południa chcieliśmy jeszcze pójść kawałek w góry szlakiem, który zaczynał się nieopodal naszego mieszkanka. Zaczęliśmy wędrówkę, powalczyliśmy może pół godziny i zawróciliśmy, bo wiatr był tak mocny i zimny, że nie dało się iść. Twarz była absolutnie skostniała i aż kłuło z zimna jakby ktoś wbijał szpilki w skórę.  Poszliśmy zatem na ostatni spacer po mieście, zrobiliśmy zakupy i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Jeszcze tam wrócimy, ale we wrześniu - październiku. Temperatury wówczas są całkiem przyjemne a ceny już dużo niższe niż w sezonie. Nie ma już turystów, ale co najważniejsze - nie ma jeszcze BURY :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz